Teraz zdrowie wróciło więc i forma musi wrócić, najpierw siła i masa, potem rzeźba i wytrzymałość. Najprawdopodobniej założę dziennik tu na SFD w lutym. Najprawdopodobniej założę dziennik tu na SFD w lutym.

Czapki damskie to ciekawy akcent na co dzień „Załóż czapkę!” – grzmieli na nas rodzice, kiedy na zewnątrz wiał wiatr lub temperatury spadały choć odrobinkę. Wtedy większość z nas robiła to niechętnie, a później nawet zdejmowała je i chowała do plecaków, kiedy tylko zauważyłyśmy, że mama już nie patrzyła. Jak czasy się zmieniły! Teraz jesteśmy świadome tego, jak czapki damskie mogą urozmaicić strój, więc zamiast odkładać je na dno torebki, idziemy do sklepów stacjonarnych bądź wchodzimy do internetowych w poszukiwaniu idealnej sztuki. Na szczęście jest z czego wybierać – fasonów obecnie proponowanych jest cała masa! Od czapek beanie do tych z pomponami – każda z nas znajdzie odpowiednią dla siebie. Damskie czapki z daszkiem – stylizacja Wszystkie zdążyłyśmy już to zauważyć – ten typ czapek robi prawdziwą furorę na Instagramie! Do niedawna były noszone najczęściej przez chłopaków, młodych mężczyzn lub kobiety lubiące sport, teraz są akceptowalnym powszechnie dodatkiem do stroju. Jeśli chcesz zaczerpnąć inspirację od czołowych Instagirls, podpowiadamy jak to zrobić: wybierz granatową czapkę z daszkiem od New Era z charakterystycznymi, wyszywanymi literami „NY” na przedzie. Załóż ją do białego t-shirtu i czarnych spodni, a cały komplet wykończ ulubioną parą butów – może sandałkami na szpilce? Nie zapomnij o makijażu! Czapki damskie w kształcie opaski Wyglądają bardzo oryginalnie, grzeją głowę oraz uszy, ale nie wyglądają jak klasyczna czapka, nie są jeszcze bardzo popularne, ponieważ moda na nie dopiero się zaczyna. O czym mówimy? O czapkach w kształcie opaski! Pasują idealnie do luźnego stylu, mogą je zakładać osoby sympatyzujące ze stylem boho, a także te z nas, które lubią dodawać odrobiny egzotyki do swoich stylizacji. Najważniejsze jest to, że w przeciwieństwie do wielu innych typów czapek nie spłaszczają włosów na czubku głowy, co pozwala na zachowanie kształtu fryzury.
z dupy troche, gdyby to bylo npp a nie deka to nie bylo by problemu jedyne sensowne rozwiazanie to chyba kik z deki zaczal bym propem i ostro metą a skonczyl propem i dek Ten newsletter (5/2016) dociera do ponad 9700 osób. Połącz się z nami na Twitterze i Facebooku. Drogi Czytelniku Res Publiki, Masy społeczne to nie ciemny lud. Bez nich nie ma demokracji. Co zrobić, kiedy elity się panoszą? O roli mas w demokracji piszemy w nowym numerze Res Publiki: Najpierw masa, potem rzeźba. Lektura obowiązkowa Szanujmy disco polo – Tomasz Zarycki w nowym numerze RPN o chłopskości i szlacheckości we współczesnej Polsce. Wielka Trwoga w amerykańskiej Partii Republikańskiej. Tak wygląda przyszłość domowego cyberbezpieczeństwa. Fascynacje Oglądamy dokument o Arnoldzie Schwarzeneggerze, który jak nikt połączył kulturystykę i politykę. Irytacje W przeciwieństwie do Mariusza Pudzianowskiego, o którym Stanisław Skarżyński pisze w „Gazecie Wyborczej”. Korelacje Czy fetyszyzacja pracy zespołowej powoduje upadek samodzielnego myślenia? Autopromocja Z łatwością wypełnij PIT korzystając z tego programu i przekaż 1 proc. swojego podatku na Fundację Res Publica. 99 proc. bierzemy na siebie! Z życia Res Publiki Rozmawialiśmy w RDC o tym, czy i jak humaniści mogą rozmawiać o ekonomii, a w Radio Poland o wizycie Camerona w Warszawie. Res Publica wraz z 8 redakcjami z sieci czasopism kulturalnych Eurozine wybierała wybitniejszy europejskich eseistów. Nagrodę otrzymał Adam Zagajewski. O wydanej przez nas Krytyce i kryzysie w dobie karnawału polskich mediów w Tygodniku Powszechnym. Z poważaniem, Redakcja Zarówno jeśli chodzi o wypieki w kuchni, jak i aktywność fizyczną. W końcu najpierw trzeba zadbać o to, by mieć nad czym pracować. Od teraz nikt już nie będzie miał wątpliwości, jakie metody uznajesz. T-shirt najpierw masa potem biszkopt nie pozostawia złudzeń. #masa #rzeźba #biszkopt #ciastko #ciasto Administracja serwisu nie ponosi odpowiedzialności za materiały dodawane przez użytkowników, którzy podczas rejestracji zaakceptowali regulamin serwisu. Jeśli uważasz, że materiał znajdujący się w naszym serwisie łamie prawo, bądź narusza zasady, możesz zgłosić ten fakt to administracji serwisu Kontakt Reklama Regulamin Polityka prywatności FitWiedza FitHumor Momencik, trwa przetwarzanie danych ...

Męska koszulka - Najpierw masa potem rzeźba na święta, mikołajki – sprawdź opinie i opis produktu. Zobacz inne T-shirty i koszulki męskie, najtańsze i najlepsze oferty.

zapytał(a) o 18:24 O co chodzi z tym najpierw masa potem miesnie ? Jak czytam o cwiczeniach u chłopaków na mienie zawsze pisza ' najpierw masa potem miesnie' a w cwiczeniach dla dziewczyn pisze ze zeby miec miesnie najpierw trzeba spalic tłuszcz. Wiec o co chodzi ? Zeby miec miesnie trzeba miec mase czy 0 tłuszczu ? Odpowiedzi Mori94 odpowiedział(a) o 18:51 Bo facet, który ma rzeźbę, a nie ma masy wygląda tak:[LINK]A to wygląda megasłabo, wręcz najpierw trzeba zbudować masę mięśniową, urosnąć tu i uwdzie, a dopiero potem można redukować, czyli raczej nie chcą być jakieś wielkie, więc żeby mieć ładne smukłe ramiona muszą po prostu spalić tłuszcz. My mamy ciężej, ale za to lepiej z mięśniami wyglądamy niż kobiety. :) blocked odpowiedział(a) o 19:04 o nic, chyba najpier masa potem rzezba, ale to tez bez sensu bo jak ktos ma duzo tluszczu to najpierw go musi zredukowac zeby zaczac budowac miesnie. jak robisz mase to miesnie rosna i tluszczu tez przybywa ale to nie uniknione z dobra dieta przy przemyslanej masowce to bedzie to 1:1 tluszcz/miesnie pozniej oczywiscie sie redukuje ten tluszcz EKSPERTBODYstyle odpowiedział(a) o 19:42 raczej "najpierw masa potem rzeźba" ;) chodzi o to by w swoje diecie nie ograniczać zbytnio tłuszczów , spożywać dużo weglowodanów i białka + do tego odpowieni plan treningowy na mase po takim cyklu mienie są zbudowane , ale trochę przykryte pod tkanka tłuszczową no i na pewnie pkres (zwykle wakacje gdyż wtedy chceszmy pokazać swoją sylwetke) robimy rzeźbe i tą tkanke tłuszczową którą zaniedbujemy podczas okresu budowania masy , spalamy ale u kobiet wygląda to inaczej , chyba że chcesz startować w kulturystyce tradycyjnej , wadze cięzkiej kobiety zwykle wykonują dużo aerobów i spalają tkankę , plus do tego dieta z ujemnym bilansem kalorycznym najpierw masa potem rzeźba xd to jest poprawne :) chodzi tu o to że aby nabrać masy mięsniowej trzeba w pewny sposób zalać się tluszczem i wtedy jesteśmy na tzw. "masie" po pewnym okresie np 5-10 miesiecy na masie robimy redukcje tluszczu i odslaniamy miesnie, tzw rzeźba :) mysle ze pomoglem Chodzi o to, że kiedy zdecydujesz się robić rzeźbe a nie robiłeś wcześniej masy to tylko na tym stracisz bo wyjdzie z cb straszny chuderlak co wygląda musisz zacząć robić mase czyli jak to jest teraz w moim przypadku bierzesz jak największy ciężar i robisz 4 serie po 10 wypchnięć. Natomiast jak już osiągniesz prawidłową mase ciała (w granicach 80-90kg) to możesz zacząć redukcje tak zwaną rzeźbe. Dzięki niej pozbywasz się zbędndej tkanki tłuszczowej i dzięki temu twoje mięśnie formują się i wychodzą na wieszch. A żeby tego dokonać to muszmusisz ćwiczyć małym cięźarem i np. 10 seri po 30 wypchnięć. Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
RT @jsuhowsky: 2. jeno - kulturysta - najpierw masa potem rzeźba pamietaj o tym byku - nieironicznie nosi koszulke z napisem DŹIK - mieszka na targówku a gdy idzie po chodniku cala jego szerokosc zajmuja jego barki - wpierdala te sproszkowane proteiny i białko ale te truskawkowe sa dla pizd . 07 Oct 2022 07:15:42

Na początek słowo wyjaśnienia - nie wiem, czy tytułowe powiedzonko (motto, a może i sentencja) nadal obowiązuje na siłce i wśród młodzieży (tej prawdziwej, bo ja też ciągle się sobie wydaję młodzieżą, a tymczasem latka lecą i już chyba nie bardzo się zaliczam do tej grupy...). W każdym razie nadal należy do moich ulubionych (bo jest niemal uniwersalne! ponadczasowe! zawsze aktualne!) i ładnie mi pasuje do dzisiejszych przemyśleń. A zatem - do dzieła! Jeżeli jakiś Bartuś albo inny Kubuś budzi się pewnego dnia i stwierdza, że chciałby jednak wyglądać nieco lepiej, niemal od razu wie, co należy zrobić, aby rzeczony cel osiągnąć. Po pierwsze, trzeba zacząć pakować - krok pierwszy: zorientować się, gdzie pakują kumple (zakładamy, że nasz Tomuś czy Przemuś jeszcze tego nie wie), krok drugi: poćwiczyć trochę w domu, żeby potem nie było siary (czy jeszcze ktoś tak dzisiaj mówi?), krok trzeci: zaopatrzyć się w elegancki dresik i wkroczyć w prawdziwy świat siłki - czyli świat prawdziwych mężczyzn (w przypadku niektórych musi minąć jeszcze kilka lat, ale przecież piętnastka na karku to już jest coś). Po drugie należy zmienić dietę - chyba trzeba przede wszystkim zatroszczyć się o białko, ale nie jestem pewna. W każdym razie z pomocą powinna przyjść mamusia, która najlepiej wie co smakuje jej syneczkowi. Niektórzy dorzucają jeszcze tzw. suple. Wkrótce (?) pojawia się masa, więc czas wprowadzać powoli rzeźbę. A za kilka miesięcy Jasiu albo Piotruś już może chwalić się zbyt ciasnymi Proste! Może jednak rację mają ci, którzy twierdzą, że podstawą sukcesu jest jasno wytyczona ścieżka czy to aby na pewno zawsze tak działa? Pozwolę sobie teraz zapisać kilka luźnych, a jednak ściśle ze sobą powiązanych spostrzeżeń: 1. Byłam dzisiaj w bibliotece. Oddałam jedną książkę, a wypożyczyłam trzy. Do skończenia miałam jedną (udało się!), a zaczęte - cztery. Plus "Tygodnik Powszechny" (tu staram się być systematyczna, bo wiem, że jeśli narobię sobie zaległości, to będzie trudno się z nimi uporać). 2. "Aby napisać jedną stronę, musisz najpierw przeczytać sto" (R. Kapuściński, cytat z pamięci) - czyli literacka wersja tytułowego sformułowania! 3. "Wiem, że nic nie wiem. Ale wiem też, że inni również nie wiedzą, ale o tym nie wiedzą" (Sokrates - cytat według nauczyciela filozofii na pierwszym roku studiów).4. "Pewnym swojej wiedzy jest się tylko wtedy, kiedy wie się mało. Razem z wiedzą rosną wątpliwości" (Goethe) No właśnie.... Od kilku(nastu?) lat zajmuję się głównie ćwiczeniem swojej głowy (mówiąc w dużym skrócie!) i..... czasami sama nie wiem, czy słusznie. Bo tak: z jednej strony czuję i wiem (czy to nie cytat z jakiejś piosenki?), że to jest najlepsza dla mnie droga, że daje mi to satysfakcję, a jednocześnie nie sprawia większych trudności (w sensie: nie męczy mnie zdobywanie różnie rozumianej wiedzy, poszerzanie "strefy myśli", rozważanie nowych punktów widzenia itd. Co NIE OZNACZA, że wszystko to przychodzi mi łatwo - przeciwnie, wysiłek intelektualny jest czasem potężny - ale tak jak sportowiec lubi się zmęczyć podczas treningu, tak samo ja lubię "czuć" wytężoną pracę trybików w mojej kręconowłosej główce :-) ).A znów z drugiej strony czasem zakrada się do mojego wnętrza panika i na całe gardło krzyczy: jak ty to sobie dalej wyobrażasz?! Na co ci to wszystko?! Przecież nigdy nie osiągniesz tego, co chcesz! Sama widzisz, że to bez sensu! I tak dalej, i tak dalej....I wtedy zaczynam się zastanawiać, czy może rzeczywiście nie jest tak, że robię coś źle. Że może powinnam się zająć "poważnymi" sprawami, a nie tylko siedzieć w książkach i próbować pisać różne rzeczy. Że może ta moja pisanina (na konkursy, na blogu, na "lubimy czytać", w ulubionych papierowych zeszytach) nie ma większego sensu i lepiej zajęłabym się czymś bardziej praktycznym. Nie dziw się zatem Droga Czytaczko i Miły Czytaczu, że czasem zazdroszczę ziomkowi na siłce. On wie czego chce i nie tylko dąży do swojego celu, ale jeszcze ma za to szacun na dzielni. Ale nie poprzestaję na zazdrości, tylko biorę z niego przykład. Teraz też piszę (robię rzeźbę) pomiędzy seriami pakowania (w moim przypadku książki rzeczywiście mają - i robią - masę). Adieu!

Najpierw masa, potem rzeźba – czyli zmiana tłuszczu w mięśnie? Popularny żart mówi, że tkankę tłuszczową można najszybciej zmienić w mięśnie… a może to jednak nie żart? Szybka redukcja tkanki tłuszczowej i jednoczesna błyskawiczna budowa masy może zaistnieć w sytuacji, kiedy już kiedyś trenowałeś i teraz wracasz na Pół kostki w biedrach… Jak widać na powyższym zdjęciu, Spartkowi się powodzi… Nie dość że jest, jak to mawiają moje koleżanki „dopalony, dokuczliwy” – z akcentem na „o”, to i życie towarzyskie kwitnie w najlepsze. Spartkowy brzuch bodajże mógłby zmieścić Czesława w całości, i nie jest to żadne świąteczne przejedzenie… Takowe przydarzyło się akurat w moim przypadku, co wyczytałam niegdyś w Spartkowym spojrzeniu. „Pańci to chyba z pół kostki siana w biedrach przybyło… Musimy nad tym popracować” – pomyślał sobie, odprowadzając mnie szyderczym spojrzeniem… Zauważyłam to i obiecałam poprawę… Oczywiście, po powrocie do domu natychmiast weszłam na wagę – i jak nic, prawie pół kostki! Ma się tę miarkę w oku! Wściekła na siebie, święta, urlopy i cały świat, postanowiłam zabrać się do pracy (no bo o żadnej diecie, w moim przypadku, nie ma mowy! Jak tylko pomyślę o diecie, natychmiast następne kilo w biedrach… – tak to działa). A zatem – nie pozostało mi nic innego, jak wziąć się w garść i codziennie, przez śnieg, lód i niepogodę, jechać do stajni. Pierwszego dnia, zdziwiony moją obecnością dwa dni pod rząd, Spartek ochoczo zszedł z pastwiska i podreptał na ujeżdżalnię. Czesiek, oczywiście, próbował zakłócić naszą idyllę, a to zagradzając drogę, a to kuląc uszy i popychając mnie głową, ale nic z tego! Powiedziałam „Czesław, musisz odejść!” i odszedł… Na ujeżdżalni akurat leżała warstwa białego puszystego śniegu, było więc miękko i przyjemnie – nareszcie mogliśmy popracować, nie obawiając się twardego, nierównego czy śliskiego podłoża. Pamiętacie nasze ze Spartkiem noworoczne postanowienia? Noworoczne Postanowienia by Irina & Spartan Otóż, wzięłam je sobie do serca… a biorąc pod uwagę owe „pół kostki siana w biedrach”, tym bardziej nie zamierzałam ich sobie odpuszczać. A więc trening pierwszego dnia zaplanowałam co do joty. Wiedziałam, że musimy popracować fizycznie – i nie miałam na myśli tylko Spartana. Daliśmy więc z siebie 100%, pracując na linie w kłusie i galopie. Tego dnia zapomnieliśmy o buntach, kłótniach i obopólnych pretensjach. Ja prosiłam konia o ruch, a ten za każdym razem odpowiadał mi pełnym zaangażowaniem i wręcz niespotykaną chęcią do pracy. Po raz pierwszy w życiu widziałam, że sprawia mu to przyjemność! Galopował miękko, lekko i żwawo, a ja czasem przyłączałam się do niego, wykonując swoje niezdarne, imitujące galop podskoki, co Spartek kwitował szyderczą miną i „zdziwionym uchem”, skierowanym w moją stronę. Było nam przyjemnie i wesoło tak razem skakać po zaśnieżonej ujeżdżalni! Na koniec tradycyjnie wykonaliśmy kilka ruchów bocznych i udaliśmy się w kierunku stajni na zasłużony podwieczorek. Smaczne pachnące musli z jabłkami już czekało na Spartka, uszykowane wcześniej w wiaderku. Ufff, co to był za dzień! Pełna wrażeń, uskrzydlona naszym nieoczekiwanym sukcesem, wracałam do domu, a Spartek odprowadzał mnie wzdłuż ogrodzenia padoku, kiedy już szłam do samochodu. Jedna jaskółka wiosny nie czyni No cóż, pomyślałam sobie następnego dnia, „Jedna jaskółka wiosny nie czyni!” Zazwyczaj na drugi dzień nie było już między nami tej iskry… Innymi słowy, kiedy przyjeżdżałam do stajni drugi dzień pod rząd, Spartek po prostu odmawiał zejścia z pastwiska. Ot, takie „Nie przeginaj, pańcia. Za dobrze znam was, człowieków, daj wam rękę, to urwiecie aż po łokieć!”. Dlatego na drugi dzień jechałam do stajni z wątpliwym entuzjazmem, a jednocześnie – z nadzieją i ciekawością, jak to dziś z nami będzie. I wiecie co? Było dokładnie tak samo, jak dnia poprzedniego, czyli i-de-al-nie! Spartan znów chętnie poszedł za mną od koni, pięknie pracował, cieszył się z każdej chwili, którą spędzamy razem. A trzeba powiedzieć, że w międzyczasie do stada dołączyła kolejna krowa – Jóźka! Rudo-miedziana piękność, gwiazda filmowa, podobno pracująca też w zaprzęgu i nawet pod siodłem! (Już mi się marzą wspólne z Jóźką tereny!). No i doszły mnie słuchy, że Jóźka, która miała iście zjawiskowe wejście do stada – z gonitwą za końmi, odpędzaniem ich od siana i nieustającą chęcią do zabawy z kopytnymi braćmi – ostatecznie upodobała sobie za kompana właśnie Spartka! Parę osób mówiło mi, że bawili się ze sobą na padoku (chyba Jóźka pchała Spartka przed siebie, wbijając mu delikatnie rogi w tłusty zadek, co najwyraźniej nie robiło na nim większego wrażenia). Osobiście nie widziałam, ale o zażyłości między nimi przekonałam się, kiedy następnego dnia znów wzięłam Spartka do pracy na ujeżdżalni, a Jóźka czekała na powrót kumpla bitą godzinę, stojąc i mucząc pod wyjściem z padoku. Dopiero po zmierzchu, kiedy odprowadziłam Spartka z powrotem do koni (a także do krów, byka i Cześka), Jóźka w asyście swojego przyjaciela opuściła wartę przy bramce. Tak że miłość międzygatunkowa w stadzie kwitnie! Już nie wiem, z jakiego to powodu zarówno osioł, jak i krowa upodobały sobie towarzystwo mojego rumaka… Może macie jakieś pomysły? Bo ja naprawdę nie wiem… No jeszcze rozumiem – Czesiek. Ale kolejna taka przyjaźń? Miło mi ogromnie, ale sama nie wiem, co o tym sądzić. Człowiek z reklamówką na głowie Jadąc do stajni już piąty dzień pod rząd, zadawałam sobie w myślach pytanie: Kiedy się skończy nasze Eldorado? Podskórnie czułam, że „nic nie może przecież wiecznie trwać…”, a to, że dobra passa ze Spartkiem nigdy nie trwa za długo, wiedziałam najlepiej. Zauważyłam też, że poprzedniego dnia Spartek wykazywał trochę mniej chęci do pracy na linie – nie to żeby się strasznie buntował, ale podłoże nam się trochę pogorszyło, a i zaczynało to być dla niego po-prostu nudne. Huculski umysł nie znosi monotonii we wszystkim, oprócz jedzenia – tu robi wyjątek. Ma być dużo i każdego dnia! Zaś co dotyczy pracy, to wypadałoby już nieco zadania urozmaicić. Dlatego też wczoraj jechałam do stajni z zamiarem, że popracujemy pod siodłem. Daaaawno nie wsiadałam, bodajże od października. W październiku zaś, na naszej przedostatniej jeździe, przytrafiła nam się niezbyt miła przygoda. Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, ale pewien niepokój pozostał. Kłusowaliśmy sobie po ujeżdżalni, wszystko pięknie-ładnie, aż tu nagle…. Ale po kolei. Ujeżdżalnia jedną stroną graniczy bezpośrednio z lasem, co zazwyczaj trochę konie niepokoi. Spartan nie jest wyjątkiem. Zmierzaliśmy więc sobie kłusem po łuku, w kierunku strasznego lasu, aż nagle mój koń wykonał w miejscu obrót o 180 stopni i pogalopował w przeciwną stronę. Mniej więcej w połowie drogi w poprzek ujeżdżalni znów wykonał obrót o tyle samo stopni, tak by ponownie obrócić się w kierunku lasu i zatrzymał się w miejscu, fukając i łypiąc spode łba w krzaki. Czy się utrzymałam na koniu, biorąc pod uwagę fakt, że średnio radzę sobie w galopie, już o obrotach w powietrzu nie wspominając? Otóż tak, ale w dziwnej pozie: wisiałam pod szyją Spartka, trzymając się jakimś cudem jedną nogą zwisającego strzemienia, drugą chyba próbując chwycić się powietrza i obejmując szyję konia. Dyndałam tak chwilkę, Spartan patrzył w krzaki, a ja błyskawicznie rozważyłam dwa możliwe scenariusze – mogę teraz po prostu delikatnie „glebnąć” tuż przed koniem albo próbować się wczołgać z powrotem w siodło. Właściwie, pierwsza opcja wcale nie była zła – do ziemi było naprawdę niedaleko, pode mną – miękki piasek, praktycznie można by to było podciągnąć pod zeskoczenie z konia. Żadna tam ujma na honorze, zwłaszcza że zero świadków. Ale druga opcja wydała mi się bardziej kusząca, tym bardziej że koń stał i trzymał szyję mocno, bym nie spadła. Zaczęłam wciągać się na koński grzbiet, dosłownie po centymetrze przesuwając nogę coraz wyżej w siodło. Spartek czekał, a wręcz – zdaje się – starał się podnieść szyję wyżej, by mi pomóc. Na pewno zaś stał jak wryty w miejscu, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Po chwili cudem znalazłam się z powrotem na koniu, Spartan odetchnął i ruszyliśmy w kierunku „strachu”, by sprawdzić, co by to mogło być, bo ja naprawdę nic tam wcześniej nie zauważyłam. No i masz ci los – po chwili z krzaków wyłania się grzybiarz z białą reklamówką na głowie, zamiast czapki tudzież parasola. Bo trochę w tym dniu padało. Czy koń miał prawo się przestraszyć? Ależ oczywiście, też bym się przestraszyła, bo twarzy człowieka wcale nie było widać spod reklamówki, a ruchy miał niemalże kocie – jak to wytrawny grzybiarz! Tak że mieliśmy ze Spartkiem przygodę na jesieni, po której jeszcze raz czy dwa wsiadałam, a potem jakoś się nie składało… No i miałam w pamięci te „piruety w galopie”, które z ledwością wysiedziałam (no, powiedzmy, z małą korektą). Jak to się mówi, jesień się skończyła, grzybiarze sobie poszli, a strach pozostał… Eldorado No więc wczoraj pojechałam do stajni z postanowieniem, że wsiadam, bo koń mi się znudzi bieganiem w kółko i – że tak powiem – skończy się Eldorado… Idąc po konia na padok, w myślach obliczałam, który to dzień z rzędu Spartek jest grzeczny… I co to, do diaska, ma znaczyć??? Czy i tym razem grzecznie pójdzie ze mną popracować? No i udało się po raz szósty z rzędu! Nasz absolutny rekord! Mało tego, kiedy Czesiek spróbował mnie odgonić od Spartka (haha, śmieszne to było i urocze) i w końcu stanął na naszej drodze do wyjścia, bym tylko nie zabierała kumpla, Spartan mnie zaskoczył. Położył na Czesława uszy, zrobił wredną huculską minę, wyraźnie dając koledze do zrozumienia, że teraz nie ma czasu na głupie igraszki – że On ma teraz Trening! Byłam dumna z mojego hucuła, że wybrał pracę ze mną. Podczas czyszczenia i siodłania wszystkie znaki na niebie, ziemi i koniu 😉 świadczyły o tym, że jest zachwycony perspektywą pracy pod siodłem. Ryjek mu się śmiał, aż popręg ciężko było dopiąć 🙂 Wkroczyliśmy dostojnie na plac do jazdy i – o niebiosa – co to była za praca! Nigdy, absolutnie nigdy w życiu, Spartan nie wykazał tyle energii i chęci do ruchu naprzód, zresztą, do cofania też – jak trzeba było! Kłus niemalże na samą moją myśl o kłusie! Dodawanie na delikatny dotyk łydką! Utrzymanie tempa niemalże przez cały czas, energia, ruch z opuszczoną głową, niekiedy w pięknym niskim ustawieniu – coś pomiędzy szorowaniem nosem po ziemi a tzw. żyrafą! Starałam się jedynie nie przeszkadzać Spartkowi – myślą ani czynem. Po raz pierwszy nie musiałam go „pchać” do przodu, popędzać, prosić i egzekwować. Z pewnością chętnie by też pogalopował, ale to zostawiłam sobie na następne treningi – wszak sama nie byłam do tego gotowa. Mijając ścianę lasu, Spartek chyba przypominał sobie fakt, że niektórzy ludzie zakładają worki foliowe na głowę i chowają się w krzakach… Wówczas nieco bardziej uważnie spoglądał w stronę lasu, ale szedł dalej, nie zmieniając tempa. Dlatego też właśnie w tym miejscu, gdzie na jesieni zdarzyła nam się nasza „mała wpadka”, zatrzymywałam Spartka co któreś okrążenie, dawałam kawałek jabłka, chwaliłam za piękne i spokojne zatrzymanie i ruszaliśmy dalej – kłusem z miejsca! Echhh, co to były za chwile! Na koniec, w ramach nagrody za piękny trening, zaproponowałam Spartkowi połażenie po płachcie, przechodzenie i cofanie między drągami i parę ruchów bocznych. On doskonale wie, że te ćwiczenia zostawiamy sobie na deser, więc zazwyczaj po ich wykonaniu nie było już mowy o ponownym zakłusowaniu – gdy prosiłam, był bunt. Wczoraj pokusiłam się i to, by przejść jeszcze raz do kłusa (bo wiadomo – dasz rękę, to ci urwą po łokieć!). No i przeszedł do kłusa bez większych oporów, więc i ten mój fortel wczoraj uszedł mi na sucho! No sama nie wiem, co o tym sądzić… Szok. Niedowierzanie. I pytanie – o czym to ja będę pisać, jak mi się koń „naprawi” ostatecznie? Co będę tak przeżywać? Czym się dzielić? Na kogo zwalać winę za swoje jeździeckie niedołęstwo? Przecież nie mogę pisać, jak jest wspaniale, bo i o czym tu pisać? Ot, zagwozdka… fRU48VG.
  • wyaxvww616.pages.dev/183
  • wyaxvww616.pages.dev/302
  • wyaxvww616.pages.dev/21
  • wyaxvww616.pages.dev/269
  • wyaxvww616.pages.dev/384
  • wyaxvww616.pages.dev/193
  • wyaxvww616.pages.dev/211
  • wyaxvww616.pages.dev/392
  • wyaxvww616.pages.dev/398
  • najpierw masa potem rzeźba reklama radiowa